STRONA GÓÓWNA
BYÓO O NAS OBOZY
dworek Magiczny Dworek


Na Litwie dużo jest takich miejsc. Dworek gdzieś w jakiejś wsi. Każdy z nich kryje jakąś historię, a wiele z nich jest jeszcze nie przywróconych do należytego stanu, ciągle mieszczą się tu szkoły magazyny, urzędy.

Jak to jest z takimi zabytkami? Za wschodnią granicą (a i na dobrą sprawę u nas też jeszcze niejednokrotnie) mija się po drodze domy, kościółki, kapliczki, młyny i inne zabudowania w opłakanym stanie. Z razu bulwersuje taki stan rzeczy: no bo jak to? Zabytek? W takim stanie? Trzeba go odnowić, odrestaurować należycie! Lecz jest i druga strona medalu. Miejsce takie - póki właśnie w takim stanie ma w sobie niesamowitą siłę przekonywania, którą budowla odnowiona i zadbana gdzieś traci - staje się niewiarygodna. Nie widać już tajemnicy skrywanej czasem. Dlatego niejednokrotnie miejsca zapomniane, mające braki w fachowym udostępnieniu dla zwiedzających - pozostają niejednokrotnie w naszej pamięci na dłużej a przede wszystkim uruchamiają naszą wyobraźnię historyczną, co chyba jest w tym całym zwiedzaniu i poznawaniu tak na prawdę najważniejsze.

grupa

Opowiem o jednym takim niesamowitym miejscu, które zwiedziliśmy na Litwie a które mnie niesamowicie utkwiło w pamięci. Nie stało by się zapewne tak gdyby pałac, o którym mówię odnowić a oglądane eksponaty potraktować tradycyjnymi metodami muzealnymi.

Do dworku, o którym będzie mowa dojechaliśmy nieco przypadkowo. Wprawdzie wiedzieliśmy, że we wsi, przez którą będziemy przejeżdżać będzie stare zabudowanie pałacowe to w zasadzie zamierzaliśmy je obejrzeć jedynie z siodełek - nie zatrzymując się na dłużej. Jednak ołowiane chmury, wietrzysko i pierwsze krople deszczu skłoniły nas do poszukiwania schronienia przed nadciągającą nieuchronnie ulewą.

wejście muzeum

Zajechaliśmy do znajdującej się nieopodal pałacu oficyny nad którą widniała informacja że w środku znajduje się muzeum. U wejścia wykwitały różnokolorowe roślinki malowniczo zarastające na ścianę budynku. Na ścianie frontowej zawieszone było stare koło od wozu. Zdaje się, że nieopodal również różne zabytkowe sprzęty stały na wolnym powietrzu. Całość przypominała bardziej wejście do jakiejś stylizowanej na starodawną karczmy niż muzeum.

weście 2 okno

Tym bardziej zrobiło się nietypowo gdy z drzwi wyłoniła się kobieta ubrana w romantyczną, powłóczystą, XVIII w suknię w kwiatowe wzory na połyskliwym zielonym materiale. Do tego na głowie adekwatny kapelusz i jasne pantofle z kokardką. Kobieta ta o wytwornych i eleganckich rysach twarzy wyszła nam na przeciw jakby na nas czekała i zaprosiła nas do środka abyśmy w tym, dopiero rozpoczynającym swoją robotę deszczu nie zmokli. W jej zaproszeniu było coś bardzo troskliwego i, rzekł bym matczynego - nie było mowy o muzeum, o biletach tylko troska o nasze suche jeszcze głowy.

Dama przewodnik zamyślona

Wnętrze tego niepozornego niby muzeum dopiero sprawiło nam prawdziwą niespodziankę. W środku były 3 pomieszczenia mniejsze i jedna większa sala - wszystko połączone długim korytarzem, w którym najwyraźniej mieściła się garderoba naszej pani Damy Przewodnik - pierzaste boa, falbaniaste suknie, połyskliwe wzorzyste materiały.

Pokoje gromadziły przedmioty różnorodnej tematyki - te związane z historią pałacyku, lokalnych ziem jak i elementy wyposażania okolicznych gospodarstw wiejskich. Wszystko skąpane w półmroku, rozświetlane delikatnymi smugami światła z okien oraz ciepłą mgiełką porozrzucanych to tu, to tam świec. W połączeniu z unoszącym się w powietrzu zapachem kadzideł całość nabierała magicznego, bajkowego charakteru.
Większość obozu, bardzo nie muzealnie rozpierzchła się po wszystkich zakamarkach, a część z nas przechadzała się z naszą Dama Przewodnik, która opowiadała nam zatrzymując się przy niektórych przedmiotach muzealnych to o historii pałacu, to o zastosowaniu poszczególnych przedmiotów użytkowych, to zaś o realiach życia za związku radzieckiego jak i po jego rozpadzie.

obrazek bucik

Oglądanie ekspozycji muzealnej bardziej przypominało poruszanie się po babcinym strychu, aniżeli wycieczkę po muzeum. Eksponaty leżały ułożone w artystycznie się prezentujących, dosyć przypadkowych układach, niejednokrotnie brudnawe lub zakurzone. Poza tym, w którym muzeum miałbym z Ołsaczem możliwość własnoręcznego kartkowania XVIII wiecznych starodruków - czytanie staropolszczyzny to doprawdy wspaniała zabawa - szkoda że nas już czas naglił...

Absolutnie nie muzealnym zachowaniem popisała się również nasza Dama Przewodnik prezentując nam jedyne trzy filiżaneczki jakie zostały z całego rozgrabionego majątku pałacowego. Filiżaneczki oczywiście z porcelany, z herbem rodowym na spodzie. Aby nam uzmysłowić kunszt wykonania porcelanowych czarek zostały nam one wręczone do rąk własnych, z zachętą spoglądania przezeń pod światło. Kruche niczym wydmuszka, przeźroczyste jak pergamin, 150 letnie filiżanki, jedyna pamiątka po rodzinie właścicieli tegoż pałacu - w rękach 30 rowerowych, mniejszych lub większych - dzieciaków!

ekspozycja kufry

Z Damą Przewodnik podyskutowaliśmy też nieco o aktualnym statucie budynku i jego najbliżej przyszłości. Z rozmowy wynikło, że pałac należący niegdyś do szlachcica, przed wojną wrócił do jego dalekiego potomka, który w nim urządził kościół. Po wojnie zaś, do dnia dzisiejszego pałacyk jest szkołą. Nasza pani Dama Przewodnik bardzo by chciała zrobić z owego pałacyku (gdyż wiadomo, że szkołą dłużej on nie pozostanie) trochę hotel, trochę muzeum. Marzą jej się pokoje hotelowe pieczołowicie odrestaurowane wedle sztuki konserwatorskiej i wieczorne bale przy blasku świec i w strojach z epoki. Zatem z jednej strony chęć odrestaurowania i nadania powagi miejscu, z drugiej nie zamykanie całości w sztywny gorset muzealnych zasad. Koncept ten chyba zupełnie niegłupi, zważywszy na dodatkowe korzyści finansowe co zapewne nie byłoby bez znaczenia dla całej wsi (ba, nawet regionu), a że to nie przystoi? Może i na Wawelu na ten przykład by nie przystawało - ale dworek ten poza historycznym znaczeniem nie prezentuje wybitnych walorów zabytkowych.

Tymczasem nasza wycieczka po obejrzeniu ekspozycji w oficynie przeszła do wnętrz pałacowych, gdzie w sali balowej ćwiczyliśmy rzuty do kosza piłką koszykową. To zresztą ta sama sala w której przed wojną znajdował się ołtarz kościelny...

koncert sala balowa

Wydarzeniem domykającym całą bajeczną wizytację był popis gry na pianinie rowerzystów w kaskach. Ta szkolna sala z XIX w piecem kaflowym, zwoje szkolnych map, malutkie pulpity dla uczniów, Dama Przewodnik zasłuchana w muzykę, rowerzyści w lajkrach i kaskach, dźwięki płynące z pianina - to wszystko razem doprawdy niesamowite było.

I choć po minach i komentarzach podejrzewam, że nie wszystkie młode wiekiem osoby uchwyciły magię tego miejsca (- podoba ci się? - tak świetnie, a czy w mieście do którego jedziemy będzie McDonald's?) to mam nadzieje, że choć część z młodzieży doceniła to miejsce i sposób w jaki zapoznawało nas ono ze swoją historią.

dziewczyny z piecem    szkola    okno 2    do góry